Historia Eweliny

Historia Eweliny

(za: "Cuda i łaski Boże", miesięcznik rodzin katolickich, 2006/1)

 

Krótko po uzdrowieniu Radka do pani Anny przyszła wychowawczyni z jednej ze szkół średnich w Mławie i zapytała, czy istnieje możliwość pomocy choremu na nowotwór dziecku. Po krótkim wywiadzie okazało się, że 16-letnia Ewelina ma raka na jajniku. - Guz nie nadawał się do operacji. Przez rok dziecko pobierało bardzo duże dawki chemii, które wyniszczyły niesamowicie organizm, ale jednocześnie zniszczyły guz. Na Boże Narodzenie Ewelina była w domu, pełna nadziei, bo wróciła do domu z orzeczeniem, że w organizmie nie ma komórek nowotworowych. Niestety dwa miesiące później pojawiły się bóle. Powtórne badanie wykazało, że jest przerzut, miała zajęty cały brzuch. Guz wrócił w podwójnym wymiarze. W tym stanie ją zastałam Ewelinę - wspomina pani Anna.

Kiedy pani Anna po raz pierwszy weszła do domu dziewczynka nawet nie odwróciła głowy. To było dziecko, które leżało w pościeli i nie ruszało się, bo każdy ruch sprawiał ból. Miała ogromne przykurcze nóg. Przy pierwszym spotkaniu Ewelina nie była rozmowna, nie chciała mówić, była znudzona ludźmi, którzy przychodzili żeby ją pocieszyć. - Dużo nie mówiłam, siedziałam przy niej, a ona miała zamknięte oczy. Obserwowała mnie spod opuszczonych powiek. Na pytanie czy mogę przyjść jutro zgodziła się. I tak to się zaczęło. Wytworzyła się przepiękna przyjaźń, która trwała całe pół roku. Bo tyle Ewelina żyła. Przez ten czas udało nam się wiele zmienić w życiu dziecka - podkreśla pani Aniela.

Dzięki pomocy pani Annie dziewczyna wróciła do Pana Boga, bo wcześniej miała straszny żal o chorobę, o to co się dzieje w domu. Stawiała odwieczne pytanie: dlaczego ona? Co zrobiła strasznego, że jest chora na taką chorobę? - Dzięki naszym rozmowom, dzięki delikatnej zachęcie do modlitwy, Ewelina wróciła do różańca. Bardzo tęskniła, kiedy przez dłuższy czas nie mówiłyśmy razem pacierza. Do tej modlitwy zapraszała swoją mamę. Podczas modlitwy przemieniał się cały jej dom, wcześniej pełen hałasu, telewizora, kłótni między matką a ojcem. Podczas modlitwy to wszystko się wyciszało. Nagle można było słyszeć głos dziecka, treść modlitwy. I matka przyłączająca się do tego. I ojciec, choć nie mówił, ale siadał z boku. Modlitwa połączyła pięknie całą rodzinę - opowiada kobieta.

 

Śmierć i... życie

Wiele osób modliło się o łaskę zdrowia dla Eweliny. Miejscem szczególnym tej modlitwy był Gietrzwałd. Sama Ewelina także była u Matki Bożej Gietrzwałdzkiej, gdzie odzyskiwała moc duszy, nie ciała bo była tak wycieńczona i wyniszczona chorobą. Jej samopoczucie psychiczne, jej stan umysłu przemieniał się i utrzymywał się przez kilka tygodni. 

Pan Bóg postanowił jednak zabrać dziewczynę do Swojego domu. - Pamiętam ostatnią noc przed śmiercią Eweliny. Kiedy ja czuwałam przy niej, jej mama leżała w łóżku obok. Kiedy przestałam zajmować się Eweliną, zaniepokoiła mnie zachowanie jej matki, podeszłam sprawdzić czy ona żyje bo miałam wrażenie długiego bezdechu - opowiada pani Anna. podczas pogrzebu dziewczynki okazało się, że także jej matka jest ciężko chora - robiła się fioletowa, sina, nie mogła głosu wydobyć z siebie głosu. Pani Anna zabrała ją do lekarza. Szczegółowe badania wykazały guza na tchawicy. Ze wstępnych biopsji wynikało, że jest to nowotwór złośliwy. W Warszawie wycięto guz. Jednak po pierwszym badaniu pooperacyjnym stwierdzono, że nie został wycięty do końca. Wyznaczono termin kolejnej operacji. Lekarze ostrzegali, że istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że kobieta nie będzie mówić, ponieważ guz jest zlokalizowany bardzo blisko strun głosowych. Wtedy grupa modlitewna Stowarzyszenia Hospicjum w Mławie ruszyła z kolejnym modlitewnym szturmem do nieba.

Jakież było zdziwienie pani Anny, gdy któregoś dnia zadzwoniła do niej Teresa i powiedziała, że jest po operacji "Czuję się dobrze, to nie był rak. Nie mogę mówić więcej" - powiedziała kobieta. - Pani Teresa wróciła bardzo szybko do domu. Przyszła do nas przynosząc wyniki od lekarzy z Warszawy. Obejrzeliśmy cięcie, przestudiowaliśmy dokumenty. Nikt nie skomentował tego ani jednym słowem. W orzeczeniach lekarskich napisano, że w pobranym wycinku nie znaleziono komórek nowotworowych. Pani Teresa była świadkiem zdumienia lekarzy, którzy oglądając wyniki i ją, nie wiedzieli co powiedzieć. Komórki rakowe były a teraz ich nie ma. Pani Teresa napisała oświadczenie, które złożyliśmy biskupowi i Księżom Kanonikom w Gietrzwałdzie. Była tam ze mną i dziękowała Matce Bożej za swoje zdrowie - kończy swoją opowieść Anna.