Marzył o cudzie

Marzył o cudzie

(za: "Cuda i łaski Boże", miesięcznik rodzin katolickich, 2006/1)

 

Kiedy Radek był w bardzo ciężkim stanie zapytano go o czym marzy. Ledwie słyszalnym głosem odpowiedział: "o cudzie". To sprowokowało Annę ze Stowarzyszenia Hospicjum w Mławie, która tej nocy czuwała przy chłopcu, o opowiedzeniu mu o Matce Bożej z Gietrzwałdu. Radek był wtedy po chemii, często tracił przytomność i krwawił. Słowa pani Anny tak go jednak zaintrygowały, że usiadł na łóżku i zadawał wciąż nowe pytania. Kilka miesięcy później chłopiec z bukietem kwiatów pojechał do Gietrzwałdu i dziękował Matce Bożej za to, że jest zdrowy.

Problemy ze zdrowiem Radka zaczęły się na wakacjach. Chłopiec coraz częściej czuł ból w nodze. - Poszedłem do pierwszej klasy szkoły średniej. Pod koniec września zgłosiłem się do szpitala. Lekarze podejrzewali, że jest to nowotwór. Skierowali mnie do Warszawy do Centrum Zdrowia Dziecka, gdzie potwierdzono pierwszą diagnozę - opowiada chłopiec. Zrobiono wtedy badania, które wykazały, że chłopiec ma złośliwego nowotwora. - Był bardzo duży: 16 cm długości i 5 szerokości. Lekarze ustalili mi chemioterapię. Miałem przyjąć 6 cyklów przed zabiegiem operacyjnym. Po pierwszej chemioterapii miałem bardzo wysokie spadki ???, straszny krwotok - wspomina chłopiec i dodaje: - Lekarze podczas jednej wizyty stwierdzili także przerzuty na płuca. To były małe ogniska, ale w czasie następnej wizyty były już większe, a potem był już guz na płucach około 1 cm. Strasznie się bałem. Zawaliło mi się całe życie. Miałem tyle planów, marzeń. Myślałem, że to wszystko już przepadło.

 

Wolontariuszka z Gietrzwałdu

Po drugiej chemioterapii Radek wrócił do Mławy. Kilka dni wcześniej jego starszy brat przyszedł do Stowarzyszenia Hospicjum w Mławie prosząc o pomoc dla chorego brata. To był akurat 11 lutego - Międzynarodowy Dzień Chorego. - Czekaliśmy na powrót Radka przez kilka dni. W dniu w którym wrócił poszłam do niego. Kilka dni później zaczęły mu towarzyszyć tzw. spadki. Bardzo źle się czuł. Nie chcąc go wozić do Warszawy próbowaliśmy mu załatwić miejsce w mławskim szpitalu na transfuzję krwi - opowiada pani Aniela.

Kiedy chłopiec leżał w szpitalu na zmiany czuwała przy nim jego mama i pani Anna. - Spędziłam z nim wieczór, kiedy był w bardzo ciężkim stanie. Większość tego czasu był nieprzytomny, miał krwawienia, to była walka o życie. Siedząc przy jego łóżku zapytałam go w pewnej chwlili, czy ma jakieś marzenie, a Radek odpowiedział słabym głosem, że marzy o cudzie. Ja po chwili powiedziałam, że cuda nadal się zdarzają i zaczęłam opowiadać mu o Gietrzwałdzie. To był mój "debiut" mówienia o Matce Bożej, o tym że jeśli medycyna nie daje rady to zawsze jest Pan Bóg i trzeba uciekać się do Jego pomocy - wspomina pani Anna, była wolontariuszka z Gietrzwałdu. Jak sama podkreśla, Matka Boża z Gietrzwałdu jest jej bardzo bliska: - Jako wolontariuszka przez rok posługiwałam w Gietrzwałdzie. Sama doznałam tam wielu łask i zawsze każdemu mówiłam o tym miejscu. I tak samo stało się z Radkiem. A Radek był pierwszym zgłoszeniem w naszym hospicjum - wyjaśnia pani Anna. - W ten wieczór kiedy siedziałam przy łóżku Radka nie wiedziałam czy on był przytomny czy nie, ale mówiłam do niego. I w pewnym momencie Radek miał szeroko otwarte oczy i zaczął się podnosić na poduszce. Później oparł się na łokciu i zaczął zadawać mi pytania. Obojga nas wciągnął temat rozmowy. W pewnym momencie spostrzegłam że Radek siedzi na łóżku i ma nogi spuszczone. To było takie szokujące. Dopiero kiedy wróciłam do domu to zaczęłam odtwarzać sobie naszą rozmowę. Radek był tak ciekawy wszystkiego. Wyraził takie autentyczne pragnienie bycia w Gietrzwałdzie.

Wtedy to chłopiec przestał krwawić, wróciły mu siły. - Myślę, że całe uzdrowienie Radka nastąpiło właśnie w tych godzinach, kiedy mówiliśmy o Matce Bożej. Ja nigdy wcześniej nie widziałm w nikim takiego pragnienia, takiego żaru. Oboje byliśmy tym tak pochłonięci, że nikt z nas czasu nie liczył - opowiada pani Anna. - Po tej rozmowie wiedziałem jedno: chcę jechać do Matko Bożej do Gietrzwałdu - przypomina sobie chłopiec.

 

"Ja się boję"

Radek był wcześniej w tak złym stanie, że lekarz prowadzący go załatwiał mu transport samolotem do Warszawy do Instytutu Matki i Dziecka. Kiedy pani Anna wraz z Radkiem zaczęli usilnie myśleć o wizycie w Gietrzwałdzie, nastąpiła tak radykalna poprawa jego stanu zdrowia, że pod opieką lekarza mógł wybrać się do sanktuarium. - Pojechaliśmy w taki mroźny, zimny sobotni dzień. W Bazylice razem z Radkiem trwałam na różańcu i na Mszy Świętej. Radek z mamą był po wodę przy źródełku - opowiada pani Anna.

W poniedziałek Radek był już w Warszawie, gdzie miała być przeprowadzona operacja amputacji nogi. Nikomu chyba nie trzeba mówić co czuł wtedy chłopiec.

- Pamiętam jakie SMS- y do mnie wysyłał. Chciał żebym była w klinice. Przed 4 rano wyjechałam z Mławy. Całą drogę spędziłam na modlitwie w intencji Radka. Kiedy dojechałam do Warszawy, oddział był jeszcze zamknięty. Nie wpuszczono mnie. Wymieniałam z Radkiem SMS-y i wyczuwałam u niego ogromny strach przed tym co ma nastąpić. Przelał w tych kilka słów całą swą samotność i obawę. Kiedy otwarto oddział, weszłam do pokoju, gdzie był Radek, a on powiedział "proszę Pani, ja się boję!". Wtedy jego mama siadła przy nim z wodą z cudownego źródełka z Gietrzwałdu. Radek wypił ją, nie zważając na to, że przed operacją nie wolno pić. Nie powiedzieliśmy nikomu. Wszyscy byli pewni, że jest na czczo.

 

Radek Matys z Michałem Żebrowskim w szpitalu w Warszawie

 

Amputacji nie było

3 marca 2003 r. chłopiec został zabrany na blok operacyjny. Jego najbliżsi w tym czasie trwali w kaplicy na modlitwie. Kiedy czekali na Koronkę do Bożego Miłosierdzia wezwano mamę Radka. Po chwili kobieta weszła do kaplicy i powiedziała, że Radek jest po operacji i że ma nogę. - Zapanowała kompletna cisza, nie wiedzieliśmy co mama Radka do nas mówi. Po jakimś czasie weszłam z mamą chłopca do gabinetu pani ordynator, która prowadziła operację. Było widać jak bardzo jest spięta. Emocje z sali operacyjnej jeszcze w niej trwały. Na nasz widok powiedziała, że to było strasznie trudne, nie wie jak to się stało. Powiedziałam, że modliliśmy się o cud. Wtedy podniosła głowę i powiedziała: bo to był cud - opowiada pani Anna.

Później lekarze, którzy towarzyszyli pani ordynator mówili, że operacja była niezwykle trudna. W czasie jej trwania zapadało wiele decyzji. - Przed operacją pani doktor powiedziała mi, że nogi nie da się uratować, gdyż guz jest bardzo rozległy. Była pewna, że nogę trzeba amputować. Podczas zabiegu operacyjnego opadły jej siły, wyszła z sali operacyjnej. Po zabiegu powiedziała, że coś ją natchnęło. Weszła zaczęła operować, zobaczyła coś przed oczami. Nie umiała tego opisać. Po prostu to zoperowała. Wycięła tylko guza i kość strzałkową - opowiada Radek. - Komórki rakowe w płucach także zniknęły - dodaje chłopiec.

- Radek potem opowiadał nam, że kiedy odzyskał przytomność od razu ręką sprawdził czy ma nogę. Próbował ją czuć. Oglądał. Miał dużo bandaży. Ale widział, że noga sięga do końca łóżka - ze łzami w oczach mówi pani Aniela.

 

Modlitwa została wysłuchana

W trudnych dla Radka chwilach wielu ludzi otaczało go modlitwą. - Wszystkie wiadomości, które otrzymywałam od Radka i innych osób przesyłałam do Gietrzwałdu. Było takie zamknięte koło. Radek był otoczony ustawiczną modlitwą - wspomina pani Anna, dodając: - Kiedy Radek wrócił do sił, 20 marca wraz z najbliższymi pojechał na Mszę św. do Gietrzwałdu. Na początku Eucharystii kiedy wszyscy wstali my kroczyliśmy od głównych drzwi. Radek poszedł prosto do ołtarza i złożył bukiet róż u stóp Maryi. Ksiądz, który prowadził Mszę św. mówił o dokonanym cudzie. Dziś, kiedy patrzę na Radka, widzę pięknego, przystojnego chłopaka. Jest on całą naszą radością.

A sam Radek mówi: - Kiedy byłem chory, tylko w Maryi widziałem ratunek. Wiem, że to Ona mnie uratowała. Widziałem wiele osób w klinice, które miały amputowane nogi, niektórzy umierali. Byłem trzy razy w Gietrzwałdzie i kiedy mogę jeżdżę tam, aby dziękować za zdrowie. Jeszcze nie raz tam będę. Bez pomocy Maryi nie miałbym dziś nogi. Jestem o tym przekonany.