Ks. proboszcz Augustyn Weichsel

KSIĄDZ AUGUSTYN WEICHSEL
PROBOSZCZ GIETRZWAŁDZKI CZASU OBJAWIEŃ

prof. Kazimierz Łatak CRL
Gietrzwałd

 
W dziejach państw, regionów i miejscowości, w dziejach zbiorowości ludzkich mamy do czynienia z wydarzeniami i datami, które nie tylko wyraziście znaczą cezury chronologiczne, ale są postrzegane jako znamiona symboliczne, nierzadko okryte nimbem sakralności albo nadprzyrodzonej apoteozy. W swojej wielowiekowej historii również Warmia miała takich wydarzeń sporo, o czym przekonują publikacje historyków epoki najnowszej m.in. ks. Walentego Barczewskiego, prof. Henryka Łowmiańskiego, prof. Karola Górskiego, ks. bpa dra Jana Obłąka, ks. bpa prof. Juliana Wojtkowskiego, ks. prof. Alojzego Szorca, prof. Stanisława Achremczyka, ks. prof. Andrzeja Kopiczko, dra Jana Chłosty. Prymas Tysiąclecia, kard. Stefan Wyszyński, chętnie nazywał ją wprost Świętą Warmią. 

Nie ulega wątpliwości, że dla Warmii drugiej połowy XIX wieku największym wydarzeniem były gietrzwałdzkie objawienia maryjne w 1877 roku. To dzięki nim na region ten zwróciła swe oczy cała rozdarta wówczas rozbiorami Rzeczpospolita i nie tylko. W jednokartkowej ulotce z prośbą o wsparcie finansowe rozbudowy kościoła, wydrukowanej w 1884 roku w Poznaniu, ks. Augustyn Weichsel napisał: „Siedem lat minęło od chwili kiedy skromna wioska Gietrzwałd na katolickiej Warmii skutkiem objawień Najświętszej] Maryi Panny po całym nieomal świecie głośną się stała”. Przekazywana z ust do ust wieść o nadzwyczajnych wydarzeniach, w której na pierwsze miejsce wysuwano fakt, że Najświętsza Maryja Panna przemówiła w języku polskim, obrastała w narodową legendę. Dlatego na ścianach domów, obok Wizerunku Matki Bożej Częstochowskiej, chętnie wieszano odpustowe obrazy przedstawiające Objawienie Najświętszej Panny Maryi w Gietrzwałdzie oraz Objawienie Świętego Józefa w Gietrzwałdzie, a do repertuaru pieśni śpiewanych w kościołach i pozakościelnych zgromadzeniach pobożnych włączano utwór Andrzeja Samulowskiego Już to po zachodzie słońca, napisany jesienią 1877 roku. W podkrakowskiej wsi Kamień kolorowe oleodruki z objawieniami gietrzwałdzkimi znalazły się w izbach paradnych włościańskich domostw już w latach osiemdziesiątych XIX stulecia, a pieśń Samulowskiego śpiewano w czasie sierpniowej pielgrzymki pieszej do sanktuarium maryjnego w Kalwarii Zebrzydowskiej przynajmniej od 1920 roku. Dzisiaj nie ma praktycznie publikacji o Warmii, w której by nie wzmiankowano o Gietrzwałdzie i wydarzeniach, które tu miały miejsce od 27 czerwca do 16 września 1877 roku. Nie oznacza to jednak, że możemy czuć się usatysfakcjonowani. Materiały źródłowe dotyczące objawień i towarzyszącej im atmosfery znajdujące się w Archiwum Archidiecezji Warmińskiej w Olsztynie czekają bowiem wciąż na krytyczne opracowanie i publikację. Także Sanktuarium Gietrzwałdzkie, nawiedzane dzisiaj przez kilkaset tysięcy pielgrzymów w ciągu roku, nie doczekało się dotąd porządnej monografii. Brakuje dobrych biografii wizjonerek, choć jedna z nich – Barbara Samulowska - doczekała się kanonicznego otwarcia procesu beatyfikacyjnego. Przypomnijmy, że wizjonerki były dwie: Justyna Szafryńska i Barbara Samulowska. „Obrała ta Panna Święta – napisał w swoim utworze poeta Andrzej Samulowski, mieszkaniec Gietrzwałdu i świadek objawień – dwie proste skromne dziewczęta, aby z nimi rozmawiała; Różaniec mówić kazała”. Pierwsza mieszkała w Nowym Młynie, tuż za Worytami, i w chwili objawień miała trzynaście lat. Druga mieszkała w Worytach i w chwili objawień miała dwanaście lat. Były dalekimi krewnymi, a zarazem koleżankami szkolnymi. Losy obu wizjonerek do pewnego czasu po objawieniach były takie same. Obie były siostrami w zakonie szarytek, najpierw w Chełmnie, a potem w Paryżu. Z Paryża Barbara Samulowska wyjechała z misją do Gwatemali, gdzie zmarła 6 grudnia 1950 roku w opinii świętości. Natomiast Justyna Szafryńska w 1897 roku, w niewyjaśnionych dotąd okolicznościach, opuściła zakon i powróciła do życia w stanie świeckim, co stało się powodem, że w późniejszych publikacjach na temat objawień i sanktuarium jej osobie poświęcano tylko tyle uwagi, ile było konieczne.

W czasie objawień proboszczem w Gietrzwałdzie był ks. Augustyn Weichsel, przybył tu osiem lat wcześniej. Jego korespondencja wymieniana z biskupem warmińskim oraz kurią biskupią świadczy, że parafię poznał szybko i dobrze. Dobra znajomość środowiska stanowiła jedną z racji dla których opowiedział się od razu za prawdomównością wizjonerek, a w konsekwencji za prawdziwością objawień. Po objawieniach spędził w Gietrzwałdzie jeszcze 32 lata, kładąc fundament pod to, co od października 1932 roku stanowi sanktuarium diecezjalne o światowej renomie. Nie zawsze szło za tym uznanie, zwłaszcza ówczesnych pruskich i niechętnych Kościołowi katolickiemu władz cywilnych. W listopadzie 1877 roku spędził nawet kilka dni w olsztyńskim więzieniu. Cieszył się za to dużym szacunkiem parafian i przybywających do Gietrzwałdu pielgrzymów. Kiedy wyszedł z więzienia parafianie procesjonalnie wprowadzili go do kościoła; kiedy leżał śmiertelnie chory modlili się o cud, a kiedy zmarł trumnę z ciałem obnieśli trzy razy wokół kościoła, zanim złożyli ją w grobie. Wpisał się ks. Augustyn Weichsel dość wyraźnie w dzieje Gietrzwałdu oraz w dzieje Kościoła warmińskiego drugiej połowy XIX i początku XX wieku. Dlatego należy żałować, że nie doczekał się dotąd osobnej biografii, choć niejedną informację o jego życiu i działalności zawierają prace ks. bpa dra Jana Obłąka, ks. prof. Stefana Ryłko CRL, ks. dra Zbigniewa Jakubowskiego CRL,  ks. prof. Andrzeja Kopiczko, prof. Janusza Jasińskiego, prof. Stanisława Achremczyka, prof. Tadeusza Orackiego, dra Jana Chłosty.  

Ks. Augustyn Weichsel przyszedł na świat 3 września 1830 roku w Melsack, dzisiaj Pieniężno znane z działalności księży werbistów. Był synem Ignacego i Anny z domu Bludau. Ojciec z zawodu był tkaczem. Zmarł w 1866 roku w Pieniężnie w czasie epidemii cholery i tam został pochowany. Warsztat, który prowadził nie dawał wystarczających zysków stąd w rodzinie były okresy niedostatku. Ks. Weichsel najprawdopodobniej nawiązywał do tego w swoim nauczaniu w Gietrzwałdzie, albowiem we wspomnieniach zebranych wśród parafian w 1957/1958 roku przez ks. Stefana Ryłko CRL, wówczas wikariusza gietrzwałdzkiego, mamy wzmianki o tym, że jako kilkuletnie dziecko ukradł bułkę na jarmarku, gdyż był głodny. Matka, pochodząca również z Pieniężna, przynajmniej od 1877 roku, mieszkała u syna na plebanii w Gietrzwałdzie, tu zmarła w październiku 1881 roku w wieku 78 lat i tu została pochowana. Augustyn miał kilkoro rodzeństwa, z którego znamy siostry Annę i Klarę oraz braci Edwarda, Teodora i Antoniego. Anna była bezżenna, wraz z matką mieszkała przy bracie, zmarła w maju 1898 roku w wieku 70 lat w Gietrzwałdzie i tu ją pogrzebano; Klara, pracownica hotelu, po której pozostało czworo dzieci; Edward, mistrz sukienniczy, po którym pozostało kilkoro dzieci; Teodor, również rzemieślnik sukienniczy, po którym pozostało troje dzieci; Antoni, kupiec z zawodu, po którym pozostało pięcioro dzieci. Z potomstwa po rodzeństwie ks. Weichsela gietrzwałdzkie księgi metrykalne wymieniają: Berthę Weichsel (1882), późniejszą żonę organisty gietrzwałdzkiego Józefa Klatta, Edwarda Weichsel (1886), Justynę Weichsel (1886), Agatę Weichsel (1889), Berthę Weichsel (1891), Juliusza Weichsel (1891) i Marię Weichsel (1894). Juliusz, syn Edwarda, poszedł w ślady stryja i został kapłanem diecezji warmińskiej. W sierpniu 1891 roku, kiedy wystąpił w Gietrzwałdzie jako ojciec chrzestny Franciszki Marty Klatt, był już w seminarium duchownym. Później był następcą stryja w Gietrzwałdzie (1909-1913), a w latach 1913-1924 proboszczem parafii św. Jakuba w Olsztynie. Spokrewnionym z ks. Augustynem Weichselem, aczkolwiek w trzecim już pokoleniu (wnuk Antoniego), był także ks. Bruno Weichsel, proboszcz parafii w Zalewie, zamordowany w styczniu 1945 roku przez żołnierz armii sowieckiej. Wiemy nadto, że stan duchowny obrało dwóch wnuków Klary, ale ich nazwisk nie udało się ustalić.

Szkołę powszechną ukończył ks. Augustyn w rodzinnym Pieniężnie, natomiast gimnazjum w Braniewie. Nauka nie sprawiała mu trudności, aczkolwiek nie należał do szczególnie uzdolnionych. W 1852 roku wstąpił do seminarium duchownego w Braniewie i rozpoczął studia filozoficzno-teologiczne. W czasie studiów odznaczał się pilnością, skromnością i gorliwością. Te cnoty towarzyszyły mu także w późniejszej pracy parafialnej. Seminarium zarządzał wówczas ks. Ludwik Hoppe, jego zastępcą był ks. Andrzej Thiel, a w gronie profesorów znajdowali się m.in.: ks. Antoni Pohlmann, ks. Franciszek Beckmann, ks. Karol Piotr Woelky, ks. Jan Marcin Saage. W 1957 roku, Maria Klatt, najstarsza córka wspomnianej już Berty Klatt, bratanicy ks. Weichsela, informowała w jednym z listów pisanych z Niemiec do ks. Stefana Ryłko CRL, że przez jakiś czas ks. Weichsel studiował również w Pelplinie, gdzie nauczył się języka polskiego. Wiadomości tej nie udało mi się jednak zweryfikować. Po czterech latach studiów w seminarium, 8 czerwca 1856 roku, wraz z ośmioma kolegami, otrzymał w katedrze fromborskiej święcenia kapłańskie z rąk biskupa warmińskiego Józefa Ambrożego Geritza. Po święceniach i odprawionych prymicjach został skierowany jako wikariusz do parafii w Klebarku Wielkim, gdzie pracował tylko rok. W latach 1857-1859 był wikariuszem w parafii Lamkowo, a w latach 1859-1865 w Barczewie. Dnia 27 marca 1865 roku został mianowany kuratem nowo utworzonej, wydzielonej z parafii Lesiny Wielkie, placówki duszpasterskiej w Klonie, powiat Szczytno. Zasłużył się tu jako sprawny organizator oraz budowniczy kościoła. 10 sierpnia 1869 roku biskup Filip Krementz, na wniosek kapituły warmińskiej, mianował go proboszczem w Gietrzwałdzie, po rezygnacji z urzędu tutejszego proboszcza ks. Józefa Jordana, którego wezwano do Braniewa w charakterze profesora języka polskiego. Urząd objął 25 sierpnia w obecności archiprezbitera olsztyńskiego ks. Augustyna Karau. Na urzędzie proboszcza gietrzwałdzkiego pozostał do śmierci, która nastąpiła w środę 3 lutego 1909 roku w siedemdziesiątym dziewiątym roku życia, w 53 roku posługi kapłańskiej. Przy śmierci byli obecni: bratanica Berta Klatt z mężem Józefem, bratanek ks. Juliusz Weichsel oraz ks. Franciszek Bernat, wikariusz, który udzielił mu wiatyku. Chorował zaledwie tydzień, jak się wydaje, na zapalenie płuc. Maria Hinz z Woryt, która była świadkiem wydarzeń, gdyż jej ojciec był zatrudniony na plebanii, relacjonowała w 1957 roku ks. Stefanowi Ryłko, że ksiądz proboszcz „ostatni raz to tylko jeden tydzień chorował; w środę zachorował a na drugą środę umarł. Każdy dzień ksiądz kapelan (wikariusz) chodził do niego z komunią świętą”. Pogrzeb, w którym uczestniczyli nawet protestanci z pobliskich wsi, odbył się w poniedziałek 8 lutego. Nabożeństwu żałobnemu przewodniczył archiprezbiter olsztyński ks. Józef Teschner, a uczestniczyło w nim ok. 60 księży. Kościół nie pomieścił wiernych. Ciało złożono w grobie ziemnym na cmentarzu przykościelnym, tuż obok grobów matki i siostry. Maria Szudrzyńska tak wspominała w 1958 roku to wydarzenie: „Pogrzeb księdza Weichsela był bardzo uroczysty, ludzi nieprzeliczone tłumy, księży może 50 może 60. Nim go pochowali, to go jeszcze koło kościoła ponieśli”. Podobnie wspominali: Otto Jach, ministrant w 1909 roku, który brał udział w pogrzebie, oraz wspomniana już wyżej Maria Hinz. „Z pogrzebem było tak: Na noc wnieśli go do kościoła. Naprzód leżał w domu i tam chodzili ludzie modlić się i różaniec mówić; potem do kościoła, tam całą noc był. Dzieci śpiewały Rut sanft. Tam został pochowany, gdzie teraz jest, obok kościoła” – to słowa Otto Jacha. Maria Hinz natomiast mówiła: „Jak umarł to trumna stała w izbie. Ludzie na różaniec chodzili do tej izby. A potem na ostatnią noc to go przenieśli do kościoła. Księży bardzo dużo było, a ludzi jeszcze więcej. Nieśli go najpierw koło kościoła, a potem do grobu. Tylko płacz było słychać, wszyscy płakali”. Nagrobek ufundował najprawdopodobniej Lorkowski, miejscowy artysta, który był poważnie zadłużony u ks. Weichsela. Przed śmiercią jednak ks. Weichsel, prosząc o zniszczenie rejestru dłużników, miał wyrazić życzenie, aby w zamian za dług artysta postawił mu krzyż na grobie. Nagrobek, jak można się przekonać, jest niezwykle skromny. Tworzy go kamienna, lekko profilowana rama podtrzymująca ziemną mogiłę nad którą wznosi się kuty w metalu krzyż. Krzyż wygląda estetycznie, ale nie jest to dzieło sztuki kowalskiej wysokiej klasy. Na krzyżu umieszczono napis: „Augustinus Weichsel, parochus, nat[us] 3 Sept[embris] 1830, mort[uus] 3 Febr[uarii] 1909. R[equiescat] i[n] P[ace]”.  Całość zespołu, tzn. także groby jego matki i siostry, obwiedziono kutym w metalu płotem osadzonym na niewysokim kamiennym fundamencie.  

W Gietrzwałdzie przyszło ks. Weichselowi zmierzyć się nie tylko ze zwyczajnymi obowiązkami duszpasterza i administratora, z nieprzychylnym Kościołowi pruskim kulturkampfem, który okupił procesem, grzywnami i pobytem w więzieniu w Olsztynie, ale przede wszystkim z wydarzeniami o charakterze nadprzyrodzonym – objawieniami maryjnymi, co do prawdziwości których nie miał wątpliwości. Już 8 sierpnia 1877 roku w liście do biskupa Filipa Krementza pisał: „Co do mnie, jestem całkowicie przekonany o rzeczywiście zachodzącym objawieniu”, a miesiąc później dodał: „Natychmiast od początku objawień zaofiarowałem siebie i całą swoją posiadłość Najświętszej Maryi Pannie, nie licząc na jakiekolwiek odszkodowanie za utrzymanie duchownych, zwłaszcza że przez szczególną Opatrzność Boską, mimo wielkich kosztów poniesionych dla pozyskania zdrowia, obecnie nie tylko jestem wolny od długów, ale w ostatnim czasie mogłem także kilkaset talarów pożyczyć biednym parafianom”. Wizjonerki – Justynę Szafryńską i Barbarę Samulowską – znał doskonale, znał też ich środowisko rodzinne. Był przekonany, że dzieci nie mogły same wyreżyserować zdarzeń. Dlatego bez wątpienia stanął po ich stronie i konsekwentnie bronił, gdy zachodziła potrzeba. Kłopotów przysporzyły mu za to inne dwie wizjonerki – Katarzyna Wieczorkówna i Elżbieta Bilitewska, aczkolwiek ich sprawa wiązała się bardziej z wizjami św. Józefa, niż z samymi wizjami maryjnymi w 1877 roku. Objawienia św. Józefa, do którego ks. Weichsel miał szczególne nabożeństwo, zaczęły się niemal równocześnie z objawieniami maryjnymi, a trwały jeszcze w 1880 roku. Objawienia te od początku budziły wątpliwości komisarzy biskupich, ale ks. Weichsel był przekonany o prawdomówności wizjonerek. W jednym z listów do biskupa Krementza napisał wprost: „Objawienia świętego Józefa uważam za autentyczne”. W lutym 1880 roku okazało się jednak, że Wieczorkówna i Bilitewska nadużyły prawdy w opowiadaniu o swoich wizjach. Biskup Krementz zareagował wówczas stanowczym napomnieniem, na co ks. Weichsel odpisał: „Z mojej strony mogę według sumienia stwierdzić, że obie te osoby strzegłem jak źrenicy oka w głowie, zawsze napominałem i obserwowałem. W najgłębszej pokorze pochylam się, że moją nieudolnością nie zapobiegłem zepsuciu”. Wstępna analiza zachowanych materiałów źródłowych nie pozwala mi jednak odpowiedzieć na pytanie dlaczego ks. Weichsel zawierzył Bilitewskiej i Wieczorkównej, skoro sami mieszkańcy Gietrzwałdu i Woryt, niedoświadczeni w zjawiskach nadprzyrodzonych, mieli wątpliwości co do prawdziwości ich relacji, a śladem tego jest znany i cytowany przed chwilą wierszowany utwór o objawieniach Już to po zachodzie słońca Andrzeja Samulowskiego. Poeta – przypomnijmy - wyraźnie mówi w nim, wyrażając opinię środowiska,, że „obrała ta Panna Święta dwie proste skromne dziewczęta, aby z nimi rozmawiała”, czyli Szafryńską i Samulowską. Sprawa Wieczorkównej i Bilitewskiej zaciążyła dość wyraźnie na późniejszym stosunku biskupa Krementza do wydarzeń gietrzwałdzkich. Mimo kłopotów jakie miał ks. Weichsel z powodu Wieczorkównej i Bilitewskiej, otaczał je do końca swoją troską. Wieczorkównę, za zgodą biskupa Krementza i  pośrednictwem ks. Franciszka Hiplera, umieścił u szarytek, podobnie jak wcześniej Szafryńską i Samulowską. Przebywała najpierw w klasztorze w Chełmnie, a następnie w Krakowie, gdzie zmarła 10 października 1897 roku. Pochowano ją w grobowcu zakonnym na cmentarzu Rakowickim. Bilitewska przebywała w otoczeniu proboszcza do końca życia. Zmarła nagle wieczorem 5 czerwca 1903 roku tuż przed plebanią, niosąc kwiaty do kaplicy św. Józefa. Pochowano ją na nowym cmentarzu w Gietrzwałdzie, a grób zachował się do dzisiaj. Szacunek ks. Weichsela dla Bilitewskiej mógł jednak płynąć nie tyle z przekonania, że doświadczyła nadprzyrodzonych wizji, ile z faktu, że była matką zakonnicy. Jej najmłodsza córka, Józefa, urodzona 27 września 1867 roku w Worytach, a zatem rówieśnica Justyny Szafryńskiej i Barbary Samulowskiej, wstąpiła bowiem w 1887 roku do szarytek. Formację wstępną odbyła w klasztorze w Chełmnie, w latach 1889-1895 przebywała w domu generalnym zakonu w Paryżu, gdzie złożyła śluby zakonne. Po ślubach, w przeciwieństwie do Szafryńskiej i Samulowskiej, powróciła do prowincji macierzystej i pracowała w klasztorach w Poznaniu, Inowrocławiu, Środzie Wielkopolskiej, Gostyniu, Wolsztynie, Świeciu, Tczewie, Chełmnie i Bysławku, gdzie zmarła 18 stycznia 1955 roku.

 Biskup Filip Krementz, mówiąc najogólniej, miał o ks. Weichselu dobre zdanie. Prawdą jest, że w sprawach związanych z objawieniami słał mu stanowcze i pełne napomnień listy, co nie może dziwić, gdy weźmie się pod uwagę rangę tych wydarzeń i cały ich ówczesny kontekst. W 1869 roku bez zastrzeżeń przyjął jednak jego kandydaturę, przedstawioną przez kapitułę warmińską, na urząd proboszcza w Gietrzwałdzie, a później wspierał jego inicjatywy duszpasterskie i budowlane. W 1881 roku, odpowiadając na list Eufrazji Deligne, belgijki rezydującej w Warszawie, w sprawie swojej znajomej, zamierzającej wznieść w Belgii kaplicę ku czci Madonny Gietrzwałdzkiej, biskup nie radził budować kaplicy, bo objawienia nie są zatwierdzone przez Kościół a jednocześnie delikatnie zasugerował, aby fundusze przeznaczyć na rozbudowę świątyni gietrzwałdzkiej. W tym fakcie także, nie tylko w imprimatur danym ks. Hiplerowi na druk opracowania na temat objawień, należy dopatrywać się stanowiska biskupa w sprawie objawień i przyszłości Gietrzwałdu. Nie udało się ustalić, ile razy ks. Weichsel spotkał się osobiście z biskupem Krementzem, ale na pewno miało to miejsce w dniach 4-5 września 1877 roku, kiedy biskup nieoczekiwanie zjawił się w Gietrzwałdzie, by osobiście przyjrzeć się wydarzeniom, a potem w czasie wizytacji kanonicznych parafii. O następcach biskupa Krementza na Warmii – biskupie Andrzeju Thilu (1886-1908) i biskupie Augustynie Bludau (1908-1930) wiemy, że w sprawie wydarzeń gietrzwałdzkich i Gietrzwałdu zachowywali chłodną postawę. Nie jest to jednakże jednoznaczne z ich stosunkiem do ks. Weichsela. W Gietrzwałdzie jeszcze w 1957 roku powtarzano, że biskup Andrzej Thiel miał mu proponować stanowisko archiprezbitera olsztyńskiego. Ten jednak podziękował, gdyż chciał zostać w Gietrzwałdzie. Na dzisiaj nie jestem w stanie potwierdzić czy tradycja, która przetrwała w Gietrzwałdzie odpowiada prawdzie, ale nie jest wykluczone, że tak było. Biskup Andrzej Thiel miał możność poznać dobrze ks. Weichsela już w seminarium. Kiedy młody Augustyn Weichsel studiował w seminarium braniewskim ks. Thiel był tam profesorem historii Kościoła, prawa kościelnego i liturgiki, a przez dwa lata (1854-1855), co już nadmieniłem wcześniej, także wiceregnsem. Księża odnosili się do ks. Weichsela na ogół z szacunkiem i uznaniem, choć w czasie trwania objawień skarżył się na mało uprzejme zachowanie proboszcza dobromiejskiego i kilku innych księży. Zauważmy jednak, że na pogrzeb, mimo zimy i utrudnionej komunikacji, przybyło do Gietrzwałdu ok. 60 księży, co stanowi świadectwo samo w sobie. Zachowała się nadto notatka ks. Józefa Wobbe, wikariusza w Wilczkowie, który ok. 1880 roku o proboszczu gietrzwałdzkim tak napisał: „Jest to kapłan pobożny, który pragnie tylko powiększyć cześć Boga i Najświętszej Panny. Ze strony przeciwników uczyniono mu zarzuty, że skłania się do mistycyzmu, że jest pobożnisiem i marzycielem. W jego szczerość absolutnie nie można wątpić. W protokołach podaje on takie fakty, które przemawiają przeciw prawdziwości objawień. Jego sumienie nie pozwala opuścić czegoś niekorzystnego. Objawienia z początku przysporzyły mu czci, ale wkrótce drwiny, pogardę i wszelkiego rodzaju prześladowanie. Dlatego kilkakrotnie będzie pozywany do sądu, trzymany pod strażą przez policjantów, nie jeden raz jego osoba nie jest bezpieczna przed mordercami (15.X.1877). Z objawień nie ma żadnego zysku materialnego, ale szkody, ponieważ darmo żywi wielu pielgrzymów i ponieważ przy tym niejedno ginie. Jego zdrowie jest bardzo osłabione przez liczne zajęcia duszpasterskie dla pielgrzymów, tak że dalej może pracować z wielkim trudem i poświeceniem. W swojej powściągliwości i pokorze najczęściej milczy o objawieniach, które sam miał. Gdy biskup Krementz objawienia św. Józefa uznał za nieautentyczne, natychmiast podporządkował się tej decyzji. Zawsze chce zachować posłuszeństwo dla swojego biskupa. Z tego wynika, że ks. Weichsel jest człowiekiem najlepszej wiedzy i woli oraz że jest mocno przekonany o autentyczności objawień”. W zachowanych materiałach nie napotkałem na wzmianki o jego ewentualnych nieporozumieniach z księżmi. Przeciwnie, wszyscy przybywający do Gietrzwałdu w czasie objawień i później z uznaniem wyrażali się o jego uprzejmości i gościnności. Podejmowanie w Gietrzwałdzie duchownych i zezwalanie im na odprawianie mszy świętych w kościele w czasie kulturkampfu było zresztą jedną z przyczyn nakładanych na niego kar, a także osadzenia go w areszcie w Olsztynie. O obecności w Gietrzwałdzie obcych księży i odprawianiu przez nich mszy świętych informowały władze: Czarnecka, Karolina Hinzman i Karolina Klein. Według Marii Hinz „Czarnecka miała go potem przy spowiedzi przepraszać na głos”, czego „wszyscy ludzie słuchali”. Dobrze układała się ks. Weichselowi współpraca z wikariuszami, których po 1877 roku miał kilku, a mianowicie: ks. Karola Schneidera, ks. Karola Neumana, ks. Gajowickiego, ks. Wacława Osińskiego, ks. Franciszka Osińskiego, ks. Kowalskiego, ks. Józefa Samlanda, ks. Franciszka Bernata, ks. Henryka Tolksdorfa. Tę harmonijną współpracę proboszcza z wikariuszami podkreślali parafianie jeszcze w 1957 roku.

W Gietrzwałdzie ks. Weichsel spędził czterdzieści lat swego życia. Był tu gospodarzem i duszpasterzem. Parafia miała wówczas spory folwark, a zasięgiem obejmowała także teren dzisiejszej parafii Biesal. Sprawy gospodarcze kontrolował, ale nie zajmował się nimi bezpośrednio. Prowadzenie folwarku zlecił ekonomowi o nazwisku Ferdynand Kriszpa. To on zatrudniał ludzi do prac polowych, trudnił się zbytem plonów, prowadził księgi. Niejednokrotnie między ekonomem a pracownikami dochodziło do sporów na tle wynagrodzenia. Proboszcz rozwiązywał spory w sposób stanowczy i zawsze na korzyść pracowników. Chętnie udzielał też parafianom kredytów na zagospodarowanie się, na kupno inwentarza żywego, na budowę, nierzadko do pomocy na polach uboższych posyłał swojego ekonoma z zaprzęgiem plebańskim a jałmużny nie odmówił nikomu. Opowiadając o kwestiach materialnych w parafii za rządów ks. Weichsela jego ministrant, Otto Jach, tak mówił ks. Stefanowi Ryłko CRL: „On każdemu człowiekowi pomógł; kto nie miał na chleb, to mu dał [...]. Ludziom dawał pieniądze na zagospodarowanie się, na krowę […]. Powiadał ojciec, że przy śmierci kazał spalić księgi dłużnicze […]. Kriszpa Ferdynand był jego gospodarzem. Ks. Weichsel miał zawsze osiem koni […]. Czasem gospodarz nie chciał pomóc ludziom, ale ks. Weichsel kazał czy to końmi pomóc, czy też samemu”. Podobnie mówił inny jego ministrant, Józef Hinz: „Ks. Weichsel był bogobojny, dobry dla ubogich; który tam poszedł prosić jałmużny, to dał co miał [...] czasem po nieszporach dał mi dwie marki, trzy i powiedział: „daj ojcu”, bo u nas też nie zawsze było dobrze [...]. Agata Frenszkowska podkreśliła jeszcze uczciwość ks. Weichsela w sprawach materialnych. W swojej relacji nadmieniła, że kiedy gospodarz Kriszpa pojechał do Olsztyna ze zbożem i sprzedał je kupcowi żydowskiemu, który jednak „za dużo mu wydał za zboże”, to wówczas ks. Weichsel posłał go z powrotem z tymi pieniędzmi, by oddać nadwyżkę. Żyd ów miał powiedzieć, że „takiego księdza jeszcze nie widział”. Ks. Weichsel nie bagatelizował spraw materialnych, ale świadomie odsunął się od nich, by lepiej realizować obowiązki duszpasterza w parafii. Dużo czasu spędzał w kościele i wśród ludzi; miał czas dla swoich parafian. Księgi metrykalne prowadził osobiście z czego wnoszę, że kancelarię pojmował nie tylko w kategoriach użytecznej administracji kościelnej, ale przede wszystkim w kategoriach ewangelizacji, która dokonuje się najskuteczniej poprzez relacje interpersonalne. Często bywał w szkołach w Gietrzwałdzie i w Worytach, rozmawiał z dziećmi choć posługiwanie się językiem polskim sprawiało mu nieco trudności. W kościele gietrzwałdzkim w tamtym czasie większość nabożeństw odprawiano w języku łacińskim, ale katechizm, pacierz i różaniec odmawiano po polsku. Podobnie kazania – przez trzy niedziele w miesiącu głoszono po polsku, a tylko w jedną niedzielę po niemiecku. Parafianie posługiwali się w zasadzie językiem polskim, stąd „jak było niemieckie kazanie to było tylko kilka ludzi, bo nie rozumieli”. Jeszcze wizjonerkom - Justynie Szafryńskiej i Barbarze Samulowskiej trzeba było tłumaczyć na język polski protokoły z przesłuchań przeprowadzanych po wizjach, gdyż z języka niemieckiego znały zaledwie najpotrzebniejsze słowa i zwroty. Zasadę co do ilości modlitw i kazań w języku polskim zaczęto naruszać, choć nie bez oporu, dopiero z nakazu biskupa Andrzeja Thiela. Ks. Weichsel głosił kazania po polsku starannie, choć nie tak swobodnie jak wikariusze. Kazania, które trwały około pół godziny głosił z pamięci. Nie wiadomo jednak na ile były to treści autorskie, na ile zaś przejęte od innych autorów. Nie wykluczam, choć na dzisiaj nie dysponuję żadnym śladem na potwierdzenie moich przekonań, że korzystał z polskojęzycznych zbiorów kazań oraz publikacji kaznodziejskich. Maria Hinz w swoim zeznaniu nadmieniła, że ks. Weichsel miał sporo książek. Niestety, w bibliotece parafialnej nie ma dzisiaj ani jednej pozycji z jego proweniencją. Przypuszczam, że po śmierci ks. Weichsela bibliotekę przejął jego bratanek – ks. Juliusz Weichsel i śladów po niej należałoby szukać w Bibliotece Hozjanum w Olsztynie. Gromadzenie książek dobrze świadczy o kulturze intelektualnej ks. Weichsela, ale równie dobrze i wyraźnie, w świetle tychże wspomnień parafian, jawi się jego kultura duchowa. Przede wszystkim był to człowiek świątyni, co w przypadku księdza i proboszcza jest niezwykle ważne. Żył w cieniu ołtarzy. Dużo się modlił. Brewiarz odmawiał przed mszą świętą, siedząc w konfesjonale. Różaniec odmawiał trzy razy dziennie. Maria Szudrzyńska mówiąc o pobożności ks. Weichsela nadmieniła zresztą, że „zawsze miał ze sobą różaniec; nikt go nie widział bez różańca”. Umierając prosił obecnego przy nim bratanka ks. Juliusza „co by jakoś starał się, by ten różaniec był stale odmawiany”. Mszę świętą odprawiał codziennie o godz. 6 rano, a liturgia trwała ok. 45 minut. Odznaczał się nabożeństwem do Matki Bożej i św. Józefa. Codziennie bywał też na cmentarzu. Jego duchowa siła ujawniła się w odprawianych kilkakrotnie egzorcyzmach, które na świadkach robiły ogromne wrażenie. Zachowanym do dzisiaj i wiele mówiącym pomnikiem jego obecności oraz pracy w Gietrzwałdzie jest świątynia parafialna, którą w 1970 roku papież Paweł VI, na prośbę ówczesnego biskupa olsztyńskiego Józefa Drzazgi, podniósł do godności Bazyliki Mniejszej. To ks. Weichsel był inicjatorem i sprawcą jej rozbudowy. Otto Jach tak o rozbudowie świątyni opowiadał: „Mój ojciec pracował przy budowie kościoła [...]. Cegielnia była koło źródełka. Jak dzieci przyszły na naukę, to ksiądz Weichsel posyłał dzieci, by każdy przyniósł po jednej cegle. Przy kościele pracowali najwięcej ludzie stąd, ale byli też dalsi. Rozmaite typy pracowały przy tym kościele, byli też pijacy, oszuści. Kościół, zdaję się, budowano pięć lat. Komitet kościelny niechętny był budowie kościoła, bo mówili: „skąd ksiądz weźmie pieniądze”, ale ksiądz powiedział, że on sam się postara o pieniądze. Wieżę budowano na starych fundamentach. Przy budowie pracowali: kowal Packmor, który miał kuźnię i sześciu robotników. Pracował też Lorkowski. Blachą obijał kościół Sikorski, a pokrywał Wałdykowski Andrzej”. Wspomnienia Otto Jacha dopełnia zeznanie Augusta Hermanowskiego, który w czasie rozbudowy świątyni miał dziesięć lat: „Kościół budował ks. Weichsel, a budowniczy z Olsztyna był […]. Ołtarze robił Lorkowski z Gietrzwałdu. To był stolarz i rzeźbiarz. Ja tam się dwa lata u niego uczył rzeźbić. Ta figura, co jest nad głównym wejściem, to z kamienia wyciął brat tego Lorkowskiego. On jeździł po innych krajach, jak Włochy, Paryż. Oni, obaj Lorkowscy, tu pochodzili z Gietrzwałdu”.

Aby jednak nie nadużyć czasu wyznaczonego przez organizatorów sesji, spróbuję teraz w punktach ukazać obraz ks. Augustyna Weichsela jaki wyłania się z informacji pozyskanych w latach 1957-1958 przez ks. Stefana Ryłko CRL od parafian, którzy go pamiętali, gdyż byli jego uczniami, ministrantami albo pracownikami. Otóż ks. Augustyn Weichsel: był wysoki, ponad 170 wzrostu, szczupły, wyprostowany, zawsze uśmiechnięty, uprzejmy, bezpośredni w kontaktach, gościnny. Dalej: bogobojny, dobry dla wszystkich, do wszystkich odnoszący się z szacunkiem, wrażliwy na ubóstwo i nędzę, chętnie wspomagający potrzebujących jedzeniem, ubraniem i pieniędzmi. I jeszcze: dobry gospodarz i charyzmatyczny duszpasterz, świątobliwy ksiądz. Umierając kazał spalić wszystkie księgi dłużnicze, aby nie wiedziano kto i co był mu winien. Latem wstawał o godz. 4 rano. Dużo się modlił, cenił zwłaszcza modlitwę różańcową. Mszę świętą, która trwała „około trzy kwadranse”, odprawiał zawsze o godz. 6 rano. Odznaczał się nabożeństwem do Matki Bożej i św. Józefa; figurę św. Józefa umieścił w altance, do której często w ciągu dnia zachodził. Miał również objawienia Matki Bożej, a na pewno św. Józefa. Od Matki Bożej wiedział, co też powtarzał, że po jego śmierci zostanie wybudowana nowa plebania, która stanie szczytem do kościoła, a w parafii osiądą zakonnicy. Dużo czasu spędzał w konfesjonale, zachęcał, zwłaszcza dzieci, do odmawiania różańca, częstej spowiedzi oraz Komunii świętej. Codziennie chodził do źródełka i na cmentarz. Rozdawał obrazki, medaliki i książeczki, które sprowadzał z Fryburga i z Kevelar. Dbał o czystość w kościele i na plebanii. Lubił kwiaty i muzykę. W pokoju miał sporo kwiatów i książek, a członkom orkiestry parafialnej po występach w kościele zawsze dawał skromne sumy pieniędzy. Troszczył się o ministrantów. Kazania mówił starannie i dość długo; kiedy mówił o Matce Bożej to często się rozczulał. Rozbudował kościół, a zamierzał wznieść klasztor dla sióstr i dom opieki dla ubogich. W czasie kulturkampfu był przetrzymywany kilka dni w więzieniu w Olsztynie, gdyż przyjmował u siebie i pozwalał odprawiać w nocy w kościele księżom przybywającym do Gietrzwałdu z pielgrzymką. Według Józefa Hinza „ludzie mówili o nim dobrze, nic złego o nim nie mówili. Mówili, że takiego księdza to nie odda nic na świecie”. Otto Jach z przekonaniem mówił, że „ludzie uważali go za świętego”. Podobnie zeznawała Agata Frenszkowska: „Ludzie mówili, że ksiądz Weichsel to święty”. Natomiast Otylia Miszke, która w 1957 roku miała 80 lat, już od swojej babci słyszała, że ks. Weichsel „jest święty”. Opis jego cnót oraz praktyk wzmacniali słowami „mocno” albo „gwołt”, czyli: „gwołt pościł”, „gwołt w kościele siedział”, „gwołt się modlił”, a był „mocno dobry”, „mocno pobożny”, „mocno uprzejmy”, „mocno przyjemny”. W Gietrzwałdzie ks. Weichsel obchodził srebrny i złoty jubileusz święceń kapłańskich: srebrny w czerwcu 1881 roku i złoty w czerwcu 1906 roku. Obie uroczystości zapisały się bardzo wyraźnie w pamięci parafian. Na srebrny jubileusz parafia ufundowała mu srebrny pozłacany kielich, który dzisiaj stanowi jeden z piękniejszych zabytków sztuki sakralnej i jest wciąż używany w liturgii, zaś poeta Andrzej Samulowski napisał wierszowane życzenia, które są znakomitym przyczynkiem do dziejów duchowości kapłańskiej w Kościele warmińskim drugiej połowy XIX wieku. Na złoty jubileusz, jak wspominała Maria Hinz, „dziewczoki i chłopoki kupiły złoty ornat” za zebrane wśród siebie pieniądze. Ks. Weichsel „bardzo się cieszył z tego powodu”. Te kosztowne, bądź co bądź, przedmioty świadczą o potencjale sympatii, szacunku i uznaniu, jakim cieszył się ks. Weichsel w parafii.

I jeszcze szczegół współczesny. Zapowiadał ks. Weichsel, że w Gietrzwałdzie osiądą zakonnicy. Sądził, że będą to jezuici, bo ich znał ze Świętej Lipki, dokąd pielgrzymował i gdzie odprawiał swoje kapłańskie rekolekcje. Nie wiadomo czy miał wiedzę o kanonikach regularnych laterańskich, ale to oni osiedli tu w sierpniu 1945 roku, a w marcu roku następnego, po śmierci ks. Franciszka Klinka, czwartego z kolei następcy ks. Weichsela na urzędzie proboszczów gietrzwałdzkich, przejęli duszpasterstwo w parafii i pieczę nad sanktuarium. Kanonicy regularni, podobnie jak parafianie, zawsze pamiętali o ks. Weichselu, świątobliwym proboszczu gietrzwałdzkim z czasów objawień. O jego osobie nieustannie przypominali, a ks. prof. Stefan Ryłko CRL zamierzał nawet napisać jego biografię. Biografia z różnych względów nie powstała, ale w 1977 roku przy okazji obchodów setnej rocznicy objawień uwieczniono także pamięć ks. Weichsela jego popiersiem, odsłoniętym w bazylice, oraz portretem namalowanym przez artystę krakowskiego Jerzego Witkowskiego i umieszczonym w refektarzu klasztornym

Wystąpienie zakończę wspomnianym już wierszem jubileuszowym z 1881 roku napisanym przez Andrzeja Samulowskiego. Jest to bowiem źródło dość ważne. Wiersz ten był odczytany publicznie w kościele 8 czerwca, w czasie obchodzonych wówczas uroczystości, a następnie opublikowany w Gońcu Wielkopolskim. Poeta tak kreślił w nim postać i misję ks. Weichsela:

W czasach doświadczeń i ogólnej trwogi,
Kiedy nam żywioł zagraża złowrogi –
Bóg nas pociesza, choć widzi w nas złości
Dając nam chwilę dziś wielkiej radości.
Dziś Gietrzwałd strojny w zieleń, kwiaty, wieńce
Cieszą się wszyscy: starzy i młodzieńce,
Wszystkich zwrócony radosny wzrok na Cię
Czcigodny księże, zacny Jubilacie.
Bo przed dwudziestupięciu lat wybranym
I na kapłana byłeś powołanym
Do sprawowania bezkrwawej ofiary
I sakramentów Chrystusowej wiary.
Zatem w ćwierć wieku masz pociechę za to,
Iż z łaski nieba „Miłościwe lato”
Obchodzisz wpośród owiec powierzonych
Dziś z Twego szczęścia też uszczęśliwionych.
Ty nam z ambony słowa Boże głosisz
A przy mszy świętej za nas Boga prosisz;
Z Bogiem nas jednasz w konfesjonale,
Gdy grzechy nasze przeważają szalę.
Z sakramentami wnet do chorych śpieszysz
Wspierasz ubogich, zasmuconych cieszysz,
Wszystkim w ogóle dajesz dobre rady,
Karcisz występki, wykorzeniasz wady.
Jak pasterz wiedziesz nas prosto do Boga,
A choć ciernista jest do nieba droga,
Idąc odważnie depczesz ciernie nogą,
Więc owce łatwiej za Tobą iść mogą.
Więc dzięki Tobie ze serca szczerego,
Za ciężkie prace dla dobra naszego,
Weź przeproszenie za wszystkie przykrości
Tobie zrządzone w różnej sposobności.
Najczcigodniejszy księże Jubilacie!
Dziś najpokorniej modlimy się za Cię,
Niechaj Cię Matka Boska ma w swej pieczy,
I wątłe siły w ciele Twym wyleczy.
Żeś wielbicielem jest Najświętszej Panny,
Składasz Jej wianek codziennie różany;
Ona co się tu zjawiła na klonie,
Niech Cię ma zawsze w swej świętej obronie.
Abyś mógł z nami żyć w najdłuższe lata
I zbierać plony dla przyszłego świata,
Boć ziarno Boże owoce wydało,
Żniwo jest wielkie – robotników mało.
Przyjmij więc od nas te szczere życzenia
Prowadź nas dalej tą drogą zbawienia
I módl się za nas, a my też za Ciebie
Byśmy się razem mogli cieszyć w niebie

Szczegółowe zestawienie wszystkich dostępnych na dzisiaj danych źródłowych ukazuje ks. Augustyna Weichsela, proboszcza gietrzwałdzkiego, w niezwykłym świetle kultury chrześcijańskiej i kapłańskiej – duchowej, moralnej, intelektualnej, artystycznej. Historykowi zajmującemu się hagiografią jego postać kojarzyć się może z postacią św. Jana Marii Vianney, głośnego proboszcza w Ars we Francji, zmarłego 4 sierpnia 1859 roku i beatyfikowanego 8 września 1904 roku. Nie udało się jednak ustalić, na ile ks. Weichsel znał żywot Jana Marii Vianney’a. Jedno natomiast nie ulega wątpliwości, że w Kościele warmińskim drugiej połowy XIX i początku XX wieku był postacią reprezentatywną zarówno z punktu widzenia kapłańskiej duchowości, jak też duszpasterskiej gorliwości. Jego chrystologiczno-maryjna pobożność, w której znaczącym elementem było także nabożeństwo do św. Józefa, owocowała pracą nad sobą, dyspozycyjnością i posłuszeństwem Kościołowi, zaś duszpasterstwo parafialne wiodło do komunii z Bogiem, czyli ku niebu, ale z właściwym odniesieniem do rzeczywistości ziemskiej.   

prof. Kazimierz Łatak CRL
Gietrzwałd